Spływ Pisą z komandorem Włodkiem
(28.VI–1.VII.2007)
001.jpg
001.jpg
002.jpg
002.jpg
003.jpg
003.jpg
004.jpg
004.jpg
005.jpg
005.jpg
006.jpg
006.jpg
007.jpg
007.jpg
008.jpg
008.jpg
009.jpg
009.jpg
010.jpg
010.jpg
011.jpg
011.jpg
012.jpg
012.jpg
013.jpg
013.jpg
014.jpg
014.jpg
015.jpg
015.jpg
[<< Pierwsze] [< Poprzednie] [Nastepne >] [Ostatnie >>]
z 10

W spływie udział wzięli: Włodek, Kasia, Bogdan, Hania, Zbyniek i Wojtek, Piotrek, Grześ, Michał i Kasia. Wyruszyliśmy z Piszu, aby po ponad 80-kilometrowej trasie dotrzeć do Nowogrodu.

Przygody rozpoczęły się już w samochodzie Włodka, wyposażonym w niezawodne (???) urządzenie o nazwie GPS. Prowadziło nas ono do Piszu początkowo po dobrych, następnie bardzo terenowych leśnych drogach. Kiedy już do celu pozostały tylko 3 km, zapytaliśmy autochtonów o drogę i okazało się, że mamy jeszcze do przejechania ponad 30 km... GPS znalazł sobie (wymyślił?) jakiś nikomu nieznany „Pisz” i do niego nas prowadził...
Na miescu czekali na nas pozostali uczestnicy. Szybko wyładowaliśmy kajaki, pobraliśmy kamizelki, załadowaliśmy towar i w drogę (tym bardziej, że zaczęło się chmurzyć!). Pierwszy dzień spływu upłynął pod znakiem silnego wiatru, przelotnych deszczy i dreszczy (z zimna). Po przepłynięciu prawie 20 km znaleźliśmy wreszcie ładną polanę, choć namioty stawialiśmy w siąpiącym deszczyku. Ale kiedy schroniliśmy się pod przestronną wiatą (nowa konstrukcja, ulepszana z każdym postojem), zjedliśmy obiad, wypiliśmy napoje rozgrzewające – humory momentalnie wróciły i resztę wieczoru spędziliśmy przy gitarze.
Kolejny dzień zaskoczył nas piękną, słoneczną pogodą. Nareszcie można było opalać się i kąpać w (nieco lodowatej...) rzece. Pisa okazała się rzeką niezwykle malowniczą, meandrującą wśród lasów, łąk i pól. Poza zwierzętami domowymi, zdarzało nam się spotkać liczne bociany, czaple siwe, kaczki, łabędzie, pojawiła się sarenka a nawet ktoś widział czochrającego się bobra. Szefostwo kuchni w osobach Hanisi i Kasi nieprzerwanie serwowało nam wymyślne dania, a młody Roosevelt donosił wciąż nowe napoje. Żyć nie umierać! Wieczorem ognisko z okazji imienin Piotrka Celeja (nie wiadomo dlaczego nazywanego Tarkowskim?)
Dzień trzeci zafundował nam pogodę bardziej zmienną, ale bezdeszczową. Może to i dobrze, bo nasze strzaskane na czerwony heban twarze potrzebowały trochę chłodu. Śniadanie zdominowała jajecznica w autorskim wykonaniu wczorajszego solenizanta. Środkowy odcinek Pisy okazał się nieco monotonny, pośród pól z pasącymi się krowami... Gdyby nie opowieści wujka Bogdana wszyscy by pewnie pozasypiali przy wiosłach... Kąpiel w rzece nieco nas zaktywizowała; nie wiadomo kiedy przepłynęliśmy prawie 30 km (komandor Włodek pomrukiwał z zadowolenia, tym bardziej, że płynął z tyłu i wcale nas nie poganiał). Przed wieczorem rozbiliśmy obozowisko na malowniczej łączce pod lasem (projekt architektoniczny wiaty kuchennej bardzo futurystyczny), znakomity obiadek. Młodzież zorganizowała sobie zajęcia survivalowe, a koło emerytów jak zwykle zażądało od młodego Roosevelta dostaw nowych napojów.
Dzień ostatni przywrócił znów słońce i upalną temperaturę. Okazało się, że do ujścia Pisy do Narwi mamy tylko 23 km, więc ochoczo ruszyliśmy do wioseł. Rzeka znowu zaczęła kręcić, pojawiły się lasy, malownicze piaszczyste skarpy. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić postoju z kąpielą (serwowane były egzotyczne przekąski). Wreszcie wpłynęliśmy na szerokie wody Narwi i za mostem mogliśmy dobić do brzegu. W oczekiwaniu na transport kajaków zdążyliśmy jeszcze przyrządzić „ostatnią wieczerzę” (właściwie obiad). Załadowaliśmy kajaki, kierowcy pojechali po samochody a nas odwiedzili Ola Grzybówna z Bartkiem i małą Tosią. Bartek szybko znalazł małolatom zajęcie (konkurs plucia tiktakami na odległość). Czas szybko nam upłynął, można było już wsiadać do samochodów i ruszać w drogę do Warszawy...
Do zobaczenia za rok!

Dziękujemy kierownikowi za zorganizowanie fajnego wyjazdu :-)

Zdjecia cyfrowe: Bogdan

POWRÓT



© 2007 by KKKT „Trawers”